sobota, 28 marca 2015

Pasja wg Przedszkolaków

Brniemy z moimi przedszkolakami przez trudne tematy męki Pana Jezusa. Zaczęliśmy od uroczystego wjazdu do Jerozolimy, radości ludzi i wymachiwania palmami więc było radośnie. Potem Ostatnia Wieczerza z faktem przemiany chleba w Ciało Jezusa i wina w Jego Krew. Zasadniczo przyjmowali tę prawdę spokojnie, bez zdziwienia, że jak to, jemy Ciało Pana Jezusa??? Tylko jeden z chłopców bardzo mnie zaskoczył swoimi, jak na jego wiek, dojrzałymi pytaniami, bo nie twierdzę, że takich pytań nie mogłoby zadać dziecko, ale też pamiętam ze studiów obszerne opracowania uczonych i mędrców na temat teologii Eucharystii opisujące odpowiedzi na te pytania. 

Wśród nich znalazło się m. in. pytanie o to, czy kiedy łamiemy chleb będący Ciałem Pana Jezusa to czy Jego staje się wtedy mniej? Czy mniejszy kawałek chleba to połowa Ciała Jezusa? Nie, w każdym połamanym, najmniejszym kawałku znajduje się cały Pan Jezus, Jego Ciało i Krew, którego nigdy dla nas nie zabraknie. Inne pytanie brzmiało: Jeżeli my przyjmujemy Ciało Jezusa to dlaczego nie stajemy się Nim? To mnie nawet rozczuliło. Przecież właśnie po to przyjmujemy Jego Ciało, żeby być takimi jak On. Do tego dążymy, a jest to długi proces, często całego naszego życia.

Wczoraj opowiadaliśmy o sądzie Pana Jezusa, cierpieniu, niesieniu krzyża i śmierci na Golgocie. Co wrażliwsi miny mieli niewyraźne. Zastanawiam się czy nie weszłam za bardzo w szczegóły, ale przecież też jakoś drastycznie tego nie przedstawiłam. Miałam obrazki, owszem, ale tylko takie z książki przeznaczonej dla pięciolatków. W jednej grupie taka dość charakterna dziewczynka prawie wpadła w histerię: ja nie będę tego oglądać, ja nie będę tego słuchać, bo będzie mi się to śnić w nocy! Masakra, teraz tylko czekam, aż matka przyjdzie naskarżyć do dyrekcji, jaka ta katechetka jest niedobra, opowiada dzieciom o cierpieniu Jezusa.

Ale czy miałam to pominąć dyskretnym milczeniem? Przecież żeby zmartwychwstać trzeba najpierw umrzeć.


wtorek, 24 marca 2015

Niedoczas

W ogóle nie ogarniam tego wszystkiego, co się koło mnie dzieje. Tyle spraw się nagromadziło, o tylu rzeczach trzeba pamiętać, że ja wymiękam. Chyba jestem typem człowieka, który musi pewne rzeczy robić po kolei, a nie wszystkie naraz. Zero umiejętności organizacyjnych. Jeśli ktoś ma dobry patent na takie organizowanie czasu, żeby nie utonąć w morzu spraw albo nie czuć się jakby wpadło się w jakąś otchłań z wiecznym niedoczasem to niech mi go zdradzi, będę wdzięczna.

Najgorsze jest to, że nawet liturgia Wielkiego Czwartku stoi pod znakiem zapytania. Nie wiem czy będę. Do czego to doszło, żeby i z Triduum Sacrum rezygnować???

poniedziałek, 9 marca 2015

Wiosna

Dzisiaj, mimo że to poniedziałek i cały dzień zabiegany i jutro będzie podobnie, mam dobry humor. Przyszła wiosna, pogoda jest piękna i aż się człowiekowi chce żyć. Do tego, na niedawno zjedzoną kolację zaserwowałam sobie m. in. świeżego ogórka, którego resztki przyznam, jeszcze koło mnie leżą, ale nie chce mi się ich wyrzucać bo tak pięknie pachną. Nie wiem dlaczego, ale zapach świeżego ogórka to dla mnie zapach wiosny. Czekam z utęsknieniem na świeże warzywa i taką prawdziwą wiosenną kanapkę. U nas pogoda dzisiaj piękna, a ja liczę po cichu na to, że Wielkanoc też będzie taka wiosenna. Już powoli czuję klimat Wielkanocy. Początek Wielkiego Postu w lutym wydawał mi się trochę za wcześnie, ale teraz już czekam na tę radość przeżywania Świąt.

Swoją drogą usłyszałam ostatnio stwierdzenie, że w Wielkim Poście mamy się przygotować do radości zmartwychwstania. I tak sobie pomyślałam: czy do radości trzeba się przygotowywać? Radość kojarzy mi się z takim bardzo spontanicznym uczuciem, często niezaplanowanym, które nie wymaga jakichś przedtem konkretnych działań przygotowujących. Po prostu się z czegoś cieszymy. Pewnie, że zmartwychwstanie Chrystusa mobilizuje nas do przemiany życia, co staramy się w Wielkim Poście szczególnie czynić, ja tego nie neguję i jeśli już świętować to tylko z czystym, nawróconym sercem, ale przygotowanie do radości? Hmm...

Wczoraj był Dzień Kobiet. Właśnie: był i nie spodziewałam się już z tego tytułu żadnych "atrakcji". Ot, było minęło, kwiatki były w piątek. A dziś zachodzę do szkoły, akurat zaczynam dyżurem na długiej przerwie i okazuje się, że przerwa wydłużona do pół godz. lekcja skrócona do pół godz. bo panowie przygotowali kawę i wielki tort z napisem Dzień Kobiet. Jaka radość. Zupełnie bez przygotowania. I brak tego przygotowania nie przeszkodził mi cieszyć się z tego, że zamiast lekcji i dyżuru można było chwilę dłużej bezkarnie pić kawę i pogadać zamiast pracować:) Co już zupełnie poprawiło mi spowodowany wiosną dzisiejszy dobry humor.
Mam nadzieję, że czujecie o co mi chodzi :)