W mojej pracy katechetycznej spotyka mnie wiele różnych
sytuacji. Niektóre sympatyczne, inne mniej. Ale zawsze najbardziej rozbrajają
mnie momenty, kiedy zupełnie niczego nieświadoma robię sobie zakupy w markecie
takim, a takim, wyciągam właśnie zamrożone warzywa z zamrażarki, albo już stoję
w kolejce do kasy, a nagle rozlega się głośne: "Oooo, moja pani od religii!”
Wtedy wydaje mi się, że w markecie panuje cisza jak makiem zasiał i wszyscy naokoło
słyszą, gdzie pracuję i co robię. Przedszkolaki są pocieszne i super się z nimi
pracuje, ale są też bardzo bezpośrednie i wyrażaniu swoich uczuć nie szczędzą
ekspresji. Zawsze wtedy czuję, że płonę. Nie dlatego, że wstydzę się mojej
pracy, ale dlatego, że nagle staję w centrum uwagi połowy marketu, a tego nie
lubię, zasadniczo. Chociaż to, że dzieciaki zauważają i na ich twarzach pojawia
się radość, gdy mnie widzą to bardzo miłe uczucie. Nie powiem, że nie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz