wtorek, 10 listopada 2015

Przeżyłam

Jakoś przeżyłam ten ostatni miesiąc. Był bardzo intensywny. Co tydzień w niedzielę, oprócz 1 listopada, prowadziłam katechezy dla narzeczonych w ramach kursu przedmałżeńskiego. Było stresująco, jak na pierwszy raz. Mam tylko nadzieję, że słuchający choć trochę skorzystali z tego, co mówiłam bo nie zawsze wydawali się zainteresowani zwłaszcza ostatnio, gdy mówiłam np. o tym, że antykoncepcja jest niewłaściwa bo niesie za sobą fatalne skutki. No, ale ich życie, ich wybór. Smuci mnie tylko to, że czasami przychodzą bo muszą, bo zależy im na ślubie w kościele. Odbębnią i pójdą dalej bez zastanowienia. Ale cóż, nikogo się nie przekona na siłę.
W Wielkim Poście kolejny kurs. Proboszcz już każe szykować materiały bo po remoncie kościoła zamontowali nowiutki ekran, na którym można wyświetlać wszystko. Myślę, super. Jak to, co mówię będę mogła jeszcze pokazać, może odbiór będzie lepszy. Zresztą cały ten kurs to cenne doświadczenie i cieszę się, że mogłam go poprowadzić. A na koniec dostałam piękne kwiaty (i jeszcze kilka innych giftów:). Postarał się Proboszcz :)
A jutro wolne... Jak ja się cieszę....


niedziela, 1 listopada 2015

Nie wyszło

Okazuje się, że jestem osobą niezbyt honorową bo za punkt honoru wzięłam sobie zrobienie wpisu jeszcze w październiku. No i mi trochę nie wyszło. Ale co tam, będzie dzisiaj. Od kilku dni przeglądając portal społecznościowy mam wrażenie, że w kraju ktoś ogłosił żałobę narodową. Sorry, może nie powinnam tego pisać, ale patrząc na te wszystkie kwiaty i znicze i czytając teksty: dla tych, którzy odeszli... albo pamiętamy o tych, którzy odeszli... to nastrój robi mi się minorowy. A sens dzisiejszego święta dobitnie odczułam wchodząc rano do kościoła jak zobaczyłam figurę Chrystusa zmartwychwstałego, którą wystawia się na Wielkanoc i ogarnęła mnie, najpierw zaskok, a potem radość. Przecież to jest święto radości, że kiedyś będziemy w niebie, a nie "smutne, pełne refleksji i zadumy dni". Jasne, zadumać się trzeba nad własnym nawróceniem, ale skoro nasi zmarli są już w niebie i my, jak się nawrócimy, to też tam trafimy. I z tego trzeba się cieszyć.
I jakby co, to nie mam nic do wspominania dziś zmarłych, tych, którzy odeszli, tylko, że śmierć nam się kojarzy raczej ze smutkiem, a nie z bramą, która prowadzi do radości. A ja dziś właśnie na tej bramie chciałam się skupić.




środa, 30 września 2015

Krótka historia

Ks. K. był w mojej parafii pięć lat. Wyjechał dwa lata temu. Przez te pięć lat spowiadał mnie kilka razy, bo ja miałam swojego spowiednika i uważałam go za dobrego. Dlatego gdy nie mogłam się z jakichś powodów do niego dostać ks. K był tzw. "wyjściem awaryjnym". Ale generalnie był księdzem, z którym działy się różne akcje duszpasterskie i nie tylko, ale nie regularna spowiedź. 

Kiedy wyjechał do innej parafii miałam z nim kontakt, pomagałam mu, ale też nie mogłam się u niego spowiadać. Z różnych względów. Jakoś akcji duszpasterskich było mniej, no i picie kawy połączone z towarzyską rozmową nie pasowały mi do spowiedzi. Chyba bardziej chciałam mieć kumpla, niż księdza. Zresztą w tym czasie miałam u siebie księdza, który doskonale nadawał się do roli spowiednika. A ponieważ ostatnio cierpię na brak właśnie stałego spowiednika, mając uraz do obcych księży, poprosiłam ks. K. żeby mnie wyspowiadał. A on na to, że jeszcze ma taką władzę :) 

I przed tą spowiedzią nigdy bym nie przypuszczała, że on może tak spowiadać. Pewnie pobyt przy pielgrzymkowym sanktuarium, a teraz praca w kurii i funkcja kapelana samego biskupa ordynariusza zrobiły swoje. Teraz tęsknię za taką spowiedzią i chciałabym, żeby został też moim spowiednikiem. Ale chyba już za późno. Poza tym mieszka zbyt daleko od mojego miasta, żebym mogła spowiadać się tak często jak potrzebuję. I nasuwa mi się przysłowie: Cudze chwalicie, swego nie znacie... Chyba go wcześniej nie doceniałam. Teraz widzę, co straciłam.


środa, 23 września 2015

Po dłuższej przerwie

Nie wiem od czego zacząć. Trochę się od ostatniego wpisu zmieniło. Liczba stresów wzrosła wprost proporcjonalnie do zmniejszonej liczby obowiązków w tym roku. Dziwne, ale realne. Jak przeżyję ten rok? Nie wiem. A może po prostu przesadzam? Przyzwyczaiłam się do dobrego i teraz z „trochę gorzej” robię dramat? Bo mało godzin, mniej kasy, ale za to więcej czasu i możliwości innego działania niż praca. 

Pod koniec wakacji, za drugim podejściem w końcu zdałam na prawko. Byłam z siebie bardzo dumna. Choć nadal boję się jeździć to egzamin mam za sobą. I to był jedyny, ostatni pozytywny akcent przed rozpoczęciem roku szkolnego. Choć nie, jest jeszcze jeden. Mission impossible. Rozpoczęłam naukę angielskiego. Zobaczymy jak mi pójdzie.

No i hit ostatnich dni. Na prośbę jednego z Proboszczów mam wygłosić katechezy przedmałżeńskie dla narzeczonych. Na razie czuję tylko przerażenie jak poradzę sobie z tremą, bo katechezy mają być w kościele przez mikrofon. Niby nie boję się mikrofonu, ale dawno już nie miałam okazji z nim współpracować. Muszę znów wrócić do parafii, żeby się z nim oswoić. No i z wystąpieniami publicznymi. Nie wiem, jak zareaguję na konieczność przemawiania do ok. 80 osób jednocześnie. Może być ciekawie.

wtorek, 4 sierpnia 2015

Co za dzień...

Dziś miałam bardzo długi dzień. Rozpoczął się o 5:15, z domu wychodziłam 6:15 zahaczając o piekarnię, żeby sobie kupić bułkę. Na parkingu czekał na mnie mój instruktor. Zrobiliśmy parę razy łuk, parę razy górkę z ręcznego i pojechaliśmy do dużego miasta, gdzie jeszcze trochę pokręciliśmy się po ulicach dla przypomnienia. Potem już bezpośrednio do WORD-u bo czekał mnie egzamin. Wpuszczono nas do sali, w której krótko omówiono zasady i poszliśmy na plac. Czekałam i czekałam na swoją kolej. W międzyczasie jakaś babka opowiadała jak to jej koleżanka zdawała 22 razy. Zrobiło mi się gorąco. 
Kiedy jakaś pani egzaminator przechodziła mówiły między sobą, że ta to podobno fajna jest. I przyszła akurat po mnie. Nie mogło być lepiej. A tak się bałam wrednego egzaminatora. Babka była bardzo miła. Sprawdzenie świateł i tych ustrojstw pod maską poszło szybko i sprawnie. Łuk idealnie, aż sama się zdziwiłam. Potem górka. Przy wjeździe na górkę było tak ciasno, a ja mając w głowie, że jedynka służy tylko do ruszania, jadę po tym placu na dwójce (!) i kiedy próbowałam na nią wjechać już mi samochód zgasł, nie wiem jak i kiedy. Ale ok, mam drugą próbę. Podjeżdżam bliżej, zaciągam ręczny i w ułamku sekundy położyłam cały egzamin bo auto szarpnęło dwa razy i zgasło...
W tym momencie miałam ochotę zawyć. Przecież zawsze mi to wychodziło! Jak na samochód, którym jechałam pierwszy raz w życiu jechało mi się nadzwyczaj dobrze, wyczułam kierownicę i sprzęgło. Tylko puściłam je zbyt gwałtownie. I nie było czego zbierać. Sama jestem na siebie zła bo miałam idealne auto, idealnego egzaminatora, idealne warunki i tak sobie samemu skopać. No, ale cóż, tak bywa, nie każdy musi zdać za pierwszym razem.


A po tym wszystkim dzisiaj Tobie dziękuję za to, że razem się pomodliliśmy, za Twój uśmiech i uścisk dłoni. Nie zdążyliśmy pogadać, nie zdążyłam Tobie powiedzieć, co się u mnie wydarzyło ale mimo, że trwały sekundy, one dały mi więcej pocieszenia i siły do dalszej walki niż wszystkie dziś, krótsze lub dłuższe, odbyte o tym rozmowy i analizy błędów. Dobrze, że jesteś.


poniedziałek, 27 lipca 2015

W końcu

Dotarłam w końcu do spowiedzi. Co prawda to było drugie podejście, ale fakt się liczy. Łaska spłynęła. A co się przy tym namęczyłam to moje. Przy tej okazji odczułam jakim dobrem był stały, znajomy spowiednik. Dziś trafiłam na takiego co to naukę mi owszem sensowną dał, ale przy tym ile nagadał? Trzy razy powtarzał to samo. A tu jeszcze to, a tu to, a wcześniej co powiedziałaś? A bo to jest tak i tak. O matko, myślałam, że już nie wyrobie. Klęczałam przy konfesjonale chyba z 10 min. Trafiłam widocznie na taki typ, co to sobie chciał pogadać. Jednak w największe zdumienie wprawiło mnie to, że po zakończonej spowiedzi, kiedy już miałam wstawać to on zaczyna znów: to jest pani nauczycielką, a czego pani uczy? i się zaczął wątek jakby to nazwać towarzysko-informacyjny???

Jakoś tak spowiedź to ostatnio dla mnie mega trud. Ale nie narzekam, mogło być gorzej. Pogodziłam się z Jezusem, a to najważniejsze. Teraz tylko to chodzi mi po głowie:



czwartek, 23 lipca 2015

Ja też czekam

Jakaś taka niemoc mnie ogarnia. Do życia w ogóle. Fajnie, że wakacje i wolne, ale mam wrażenie, że życie tak jakby zastygło wraz z chwilą nadejścia upalnych dni. Ja w takich temperaturach nie funkcjonuję. Nie umiem się zająć niczym produktywnym mimo, że jest na to czas. Potem będę sobie robić wyrzuty. Ale to potem.

Zbieram się do spowiedzi i zebrać nie mogę. Czuję totalny opór z każdą chwilą, gdy pomyślę o rachunku sumienia. Niedobrze mi, gdy pomyślę o ponownym otwarciu tych starych, tysiąckroć używanych, utartych wzorów. W necie szukam inspiracji i też nic. Pustynia. A Bóg czeka. 
 
Panie Boże wybacz, nie wiem ile jeszcze będziesz musiał czekać...


piątek, 10 lipca 2015

Tak jakby wakacje

Jeszcze nie czuję tych wakacji. Dłuższego wolnego nie było i jakoś do tej pory nie odpoczęłam. Przedszkola pracują, więc ja też. Może później mi się uda. Kolejny rok szkolny, widzę, znów przyniesie zmiany. Karierę w szkole zawodowej zakończyłam. Z wielkim niesmakiem, ale nie opowiadam, by się nie denerwować. Grunt to spokój. I chyba nawet się cieszę. Ostatnie tygodnie roku minionego dały mi mocno w kość. 
Podsumowując, ostatni czas wyszedł na plus. Wszystkie zamierzone sprawy na pierwsze pół roku zrealizowane. Jeszcze tylko praktyczny egzamin na prawko i będzie super. Będzie, bo już od stycznia chodzę na kurs i nie mogę skończyć. Sporo godzin wyjeździłam, ale to wciąż nie to, o co mi chodziło. Wczoraj na jeździe pierwszy raz w ogóle rozmawiałam z moim instruktorem o opcji zapisania się na egzamin. Pochwalił mnie, że już było lepiej. Co mnie bardzo cieszy bo nauka jazdy idzie mi opornie, nie mogę wyrobić sobie pewnych nawyków. Mam nadzieję, że z tym egzaminem do końca wakacji się wyrobię.
Poza tym moja parafia pozbyła się kapłana, który był moim spowiednikiem. Świat mi się nie zawalił, ale jakoś tak nieswojo się czuję ze świadomością, że muszę iść do kogoś obcego. W tym względzie nie lubię eksperymentować. No, ale cóż, będzie trzeba się kiedyś przełamać.


niedziela, 3 maja 2015

Jesus is always with us

Po długim weekendzie mam jeden wniosek: choćbym miała jeszcze ze dwa takie długie weekendy to też bym nie zrobiła wszystkiego, co sobie zaplanowałam. Zawsze tak jest, zawsze coś umyka albo po prostu czeka na swoją kolej. 

We wtorek mam zaplanowaną lekcję obserwowaną przez Dyrektora. I z tego tytułu mam stresa jak stąd do wieczności. Boję się wszystkiego, że nie zmieszczę się w czasie, że czegoś zapomnę, że chłopaki wytną mi jakiś numer (klasa elektryków i elektromechaników) bo z nimi wszystko jest możliwe albo że się tak zestresuję, że w ogóle zapomnę języka w gębie. Masakra. Byle do wtorku.

A to jest moje odkrycie ostatnich dni. Dzięki temu jakoś idzie do przodu:





Kiedy wiem, że On jest blisko, nic nie wydaje się być takie straszne. Nawet uczniowie zawodówki i dyrektor szkoły obecni w jednej sali w czasie tej samej lekcji  :)


środa, 22 kwietnia 2015

Po prawie miesiącu

Nie tak wyobrażałam sobie tego bloga. Myślałam, że będę mogła mu poświęcić więcej czasu. Dobrze, że jeszcze nie zastał mnie miesiąc od ostatniego wpisu. Ale co sobie obiecam poprawę to wypada niecierpiąca zwłoki sprawa i blog schodzi na dalszy plan.

Dziś środa, jest 21.43, a to oznacza, że właściwie powinnam być już przygotowana do jutrzejszych zajęć. A nie jestem. Nie będę się powtarzać i narzekać na brak czasu, chociaż ten ucieka, jakby mu za to płacili. Ostatnio na myśl o lekcjach w szkole jestem totalnie chora. Chyba nie nadaję się do tego. Chamstwo tej młodzieży mnie przerasta, naprawdę. Cokolwiek mówić o polskiej młodzieży, zachowanie tej z zawodówki mnie przeraża i chyba nie umiem do nich dotrzeć. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Cały mój kerygmat trafia w pustkę.
Co innego dzieciaki. Te są kochane. Strasznie dużo z zajęć pamiętają i specjalnie nie trzeba ich zachęcać do jakiejkolwiek aktywności. Praca z nimi to przyjemność.

A ja czekam z utęsknieniem na sezon rowerowy, który dla mnie jeszcze się nie rozpoczął bo uważam, że jeszcze trochę za zimno, ale kiedy się ociepli...   :)


sobota, 28 marca 2015

Pasja wg Przedszkolaków

Brniemy z moimi przedszkolakami przez trudne tematy męki Pana Jezusa. Zaczęliśmy od uroczystego wjazdu do Jerozolimy, radości ludzi i wymachiwania palmami więc było radośnie. Potem Ostatnia Wieczerza z faktem przemiany chleba w Ciało Jezusa i wina w Jego Krew. Zasadniczo przyjmowali tę prawdę spokojnie, bez zdziwienia, że jak to, jemy Ciało Pana Jezusa??? Tylko jeden z chłopców bardzo mnie zaskoczył swoimi, jak na jego wiek, dojrzałymi pytaniami, bo nie twierdzę, że takich pytań nie mogłoby zadać dziecko, ale też pamiętam ze studiów obszerne opracowania uczonych i mędrców na temat teologii Eucharystii opisujące odpowiedzi na te pytania. 

Wśród nich znalazło się m. in. pytanie o to, czy kiedy łamiemy chleb będący Ciałem Pana Jezusa to czy Jego staje się wtedy mniej? Czy mniejszy kawałek chleba to połowa Ciała Jezusa? Nie, w każdym połamanym, najmniejszym kawałku znajduje się cały Pan Jezus, Jego Ciało i Krew, którego nigdy dla nas nie zabraknie. Inne pytanie brzmiało: Jeżeli my przyjmujemy Ciało Jezusa to dlaczego nie stajemy się Nim? To mnie nawet rozczuliło. Przecież właśnie po to przyjmujemy Jego Ciało, żeby być takimi jak On. Do tego dążymy, a jest to długi proces, często całego naszego życia.

Wczoraj opowiadaliśmy o sądzie Pana Jezusa, cierpieniu, niesieniu krzyża i śmierci na Golgocie. Co wrażliwsi miny mieli niewyraźne. Zastanawiam się czy nie weszłam za bardzo w szczegóły, ale przecież też jakoś drastycznie tego nie przedstawiłam. Miałam obrazki, owszem, ale tylko takie z książki przeznaczonej dla pięciolatków. W jednej grupie taka dość charakterna dziewczynka prawie wpadła w histerię: ja nie będę tego oglądać, ja nie będę tego słuchać, bo będzie mi się to śnić w nocy! Masakra, teraz tylko czekam, aż matka przyjdzie naskarżyć do dyrekcji, jaka ta katechetka jest niedobra, opowiada dzieciom o cierpieniu Jezusa.

Ale czy miałam to pominąć dyskretnym milczeniem? Przecież żeby zmartwychwstać trzeba najpierw umrzeć.


wtorek, 24 marca 2015

Niedoczas

W ogóle nie ogarniam tego wszystkiego, co się koło mnie dzieje. Tyle spraw się nagromadziło, o tylu rzeczach trzeba pamiętać, że ja wymiękam. Chyba jestem typem człowieka, który musi pewne rzeczy robić po kolei, a nie wszystkie naraz. Zero umiejętności organizacyjnych. Jeśli ktoś ma dobry patent na takie organizowanie czasu, żeby nie utonąć w morzu spraw albo nie czuć się jakby wpadło się w jakąś otchłań z wiecznym niedoczasem to niech mi go zdradzi, będę wdzięczna.

Najgorsze jest to, że nawet liturgia Wielkiego Czwartku stoi pod znakiem zapytania. Nie wiem czy będę. Do czego to doszło, żeby i z Triduum Sacrum rezygnować???

poniedziałek, 9 marca 2015

Wiosna

Dzisiaj, mimo że to poniedziałek i cały dzień zabiegany i jutro będzie podobnie, mam dobry humor. Przyszła wiosna, pogoda jest piękna i aż się człowiekowi chce żyć. Do tego, na niedawno zjedzoną kolację zaserwowałam sobie m. in. świeżego ogórka, którego resztki przyznam, jeszcze koło mnie leżą, ale nie chce mi się ich wyrzucać bo tak pięknie pachną. Nie wiem dlaczego, ale zapach świeżego ogórka to dla mnie zapach wiosny. Czekam z utęsknieniem na świeże warzywa i taką prawdziwą wiosenną kanapkę. U nas pogoda dzisiaj piękna, a ja liczę po cichu na to, że Wielkanoc też będzie taka wiosenna. Już powoli czuję klimat Wielkanocy. Początek Wielkiego Postu w lutym wydawał mi się trochę za wcześnie, ale teraz już czekam na tę radość przeżywania Świąt.

Swoją drogą usłyszałam ostatnio stwierdzenie, że w Wielkim Poście mamy się przygotować do radości zmartwychwstania. I tak sobie pomyślałam: czy do radości trzeba się przygotowywać? Radość kojarzy mi się z takim bardzo spontanicznym uczuciem, często niezaplanowanym, które nie wymaga jakichś przedtem konkretnych działań przygotowujących. Po prostu się z czegoś cieszymy. Pewnie, że zmartwychwstanie Chrystusa mobilizuje nas do przemiany życia, co staramy się w Wielkim Poście szczególnie czynić, ja tego nie neguję i jeśli już świętować to tylko z czystym, nawróconym sercem, ale przygotowanie do radości? Hmm...

Wczoraj był Dzień Kobiet. Właśnie: był i nie spodziewałam się już z tego tytułu żadnych "atrakcji". Ot, było minęło, kwiatki były w piątek. A dziś zachodzę do szkoły, akurat zaczynam dyżurem na długiej przerwie i okazuje się, że przerwa wydłużona do pół godz. lekcja skrócona do pół godz. bo panowie przygotowali kawę i wielki tort z napisem Dzień Kobiet. Jaka radość. Zupełnie bez przygotowania. I brak tego przygotowania nie przeszkodził mi cieszyć się z tego, że zamiast lekcji i dyżuru można było chwilę dłużej bezkarnie pić kawę i pogadać zamiast pracować:) Co już zupełnie poprawiło mi spowodowany wiosną dzisiejszy dobry humor.
Mam nadzieję, że czujecie o co mi chodzi :)


wtorek, 24 lutego 2015

Gdzie i kiedy do spowiedzi?

Miałam tego bloga prowadzić regularnie, a tu już prawie miesiąc od ostatniego wpisu. Mija drugi tydzień ferii i od samego ich początku obiecuję sobie jakiś wpis uczynić. Ale ciągle czuję niedoczas. Nawet teraz, gdy są ferie czas mija mi tak szybko, że ani się nie obejrzę, a już się dzień kończy i trzeba iść spać. Staram się jakoś odpocząć, żeby od poniedziałku móc w pełni sił wrócić do pracy, ale gdy dzień mimo wszystko zabiegany to jest z tym ciężko.

Tydzień temu rozpoczął się Wielki Post, a u mnie trudno z postanowieniem. Bardzo chciałabym pójść do spowiedzi, ale mój spowiednik najpierw kazał pisać sms kiedy chcę przyjść, a jak już napisałam, to nie odpisuje więc mi trochę smutno. Gdybym tylko jakoś mogła się przełamać i iść do księdza, którego nie znam i który nie zna mnie. Jakoś nie mogę, choć łaska ta sama. Myślałam o tym, żeby pójść do byłego spowiednika, ale on ostatnio został proboszczem w parafii, gdzie kościół jest tak mały, że i spowiednika i penitenta słychać (zaznaczam, że z konfesjonału stojącego pod chórem przy samych drzwiach wejściowych) aż pod ołtarzem. Brrr A ja tylko chciałam zawrócić z drogi, dać się pokochać, otworzyć swoje rany przed najlepszym z Lekarzy.


poniedziałek, 26 stycznia 2015

Nie przypuszczałabym

Jeszcze dziś rano nie przypuszczałabym, że dzisiejszy dzień tak się skończy. Od jakiegoś czasu nosiłam się z zamiarem zapisania się na kurs prawa jazdy. Na początku chciałam podzwonić i zorientować się jak to z terminami wygląda i w ogóle. No i okazało się, że w tym osk, na którym najbardziej mi zależało kurs rozpoczął się w piątek, a kolejne zajęcia mają być dzisiaj za dwie godziny. Nie zastanawiałam się długo, powiedziałam, że będę. I tak rozpoczęłam moje przygotowanie do egzaminu na prawo jazdy kat. B. W moim wieku może to trochę późno, ale sztuka się liczy. Bardzo szybko muszę sobie wyrobić profil kandydata na kierowcę i boję się, że nie zdążę, ale powtarzam sobie dzisiaj powiedzenie: kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Prawda?
Do tego ciekawostka jest taka, że na tym kursie spotkałam moją uczennicę, znaczy byłą uczennicę bo jakiś czas temu zrezygnowała z katechezy. Poczułam się dziwnie, ale potem stwierdziłam, że jest mi wszystko jedno. Byle zdać egzamin. Życzcie mi powodzenia :)


niedziela, 25 stycznia 2015

Pozostawić...

Po wczorajszym intensywnym dniu niedziela minęła spokojnie, bez wrażeń. Przed Mszą Św. zaklepałam sobie miejsce w autokarze do Częstochowy, w sobotę wybieram się tam z ludźmi z parafii. Nie wiem dokładnie, kto jedzie, ale będzie to na pewno zbitek złożony z takich grup jak KSM, ERM i Ministranci. Ja osobiście do żadnej nie należę, ale pomagam księdzu w prowadzeniu ERM więc jakoś się załapałam. Cieszę się bo dawno już u Mateńki nie byłam.

Smutno mi się dziś zrobiło, gdy podczas Mszy Św. zobaczyłam taki obrazek: przede mną w ławce siedziało małżeństwo, kobietę znam bo pracuje w księgarni i raz nawet mnie zaczepiła. Kiedy ksiądz wyszedł do konfesjonału poszła do spowiedzi. I to ok, ale jakie było moje zdziwienie, gdy potem NIE poszła do Komunii! Przecież wyspowiadana, dlaczego nie poszła? Smutne to.

Dziś trudne Słowo. Pan Jezus powołuje uczniów, a oni zostawiają wszystko. Nawet ojca swego. My także mamy dla Niego zostawić wszystko: ludzi, rzeczy, sytuacje, które przeszkadzają nam w spotkaniu Jezusa, nawet jeżeli bardzo kochamy. Usłyszałam w homilii, że zostawić nie znaczy przestać kochać. Pozostawienie ma wymiar zbawczy, jeśli wiąże się z cierpieniem. Nie ma miłości bez cierpienia. Czuję, że to Słowo było dziś szczególnie skierowane do mnie. Żeby podjąć trud pozostawienia mimo, że łączy się to z cierpieniem. Jezus proponuje mi inną drogę. Nie wiem czy wystarczy mi odwagi, ale staram się zawierzać to Jemu i ufam, że mnie nie zawiedzie.


niedziela, 18 stycznia 2015

Niedzielna refleksja

Miało być dziś o czymś innym, ale tylko krótko z tego, co mi przyszło do głowy po dzisiejszej niedzieli. Do tej pory nie miałam nic przeciwko śpiewaniu w czasie Mszy Św. kolęd do 2 lutego, jak pozwala nam na to tradycja. Ale w tym roku jakoś tak mnie to trochę drażni. Nawet, gdy dostałam dziś zaproszenie na koncert kolęd, wahałam się czy iść. Dlaczego? Bo okres Bożego Narodzenia skończył się w minioną niedzielę świętem Chrztu Pańskiego i liturgia idzie dalej. W dzisiejszej Ewangelii Jezus powołuje już pierwszych uczniów: Andrzeja, Jana i Szymona, którego nazwał Piotrem. I wygląda mi to tak, jakby liturgia szła do przodu, a my ciągle w pieluchach, ciągle lulamy tego Jezuska nie zważając na to, że On już dorosły Facet jest i za chwilę będzie musiał się zmierzyć z ogromnym cierpieniem. Nasuwa mi się porównanie tego trochę już dla mnie sztucznego przedłużania czasu kolędowania do niemocy lub niechęci pójścia dalej, do tego, że ciągle chcemy trwać w wierze dziecięcej, a boimy się w wierze dojrzewać. Bo to dojrzewanie wiary musi nas kosztować, a może podświadomie boimy się trud rozwoju własnej wiary podejmować. Dlatego chciałabym, żebyśmy już wyszli z tych kolęd bo czuję, że stoję w miejscu, nie posuwam się do przodu. Chcę każdego dnia czynić moją wiarę coraz dojrzalszą.


środa, 14 stycznia 2015

O mojej pracy słów kilka

W mojej pracy katechetycznej spotyka mnie wiele różnych sytuacji. Niektóre sympatyczne, inne mniej. Ale zawsze najbardziej rozbrajają mnie momenty, kiedy zupełnie niczego nieświadoma robię sobie zakupy w markecie takim, a takim, wyciągam właśnie zamrożone warzywa z zamrażarki, albo już stoję w kolejce do kasy, a nagle rozlega się głośne: "Oooo, moja pani od religii!” Wtedy wydaje mi się, że w markecie panuje cisza jak makiem zasiał i wszyscy naokoło słyszą, gdzie pracuję i co robię. Przedszkolaki są pocieszne i super się z nimi pracuje, ale są też bardzo bezpośrednie i wyrażaniu swoich uczuć nie szczędzą ekspresji. Zawsze wtedy czuję, że płonę. Nie dlatego, że wstydzę się mojej pracy, ale dlatego, że nagle staję w centrum uwagi połowy marketu, a tego nie lubię, zasadniczo. Chociaż to, że dzieciaki zauważają i na ich twarzach pojawia się radość, gdy mnie widzą to bardzo miłe uczucie. Nie powiem, że nie :)

niedziela, 11 stycznia 2015

Kolejny początek

Postanowiłam wrócić do pisania bloga. Ale już z nowym adresem, nowym wyglądem. Tak, jakby zamknął się pewien etap w moim życiu, jakbym jakiś rozdział za sobą zamknęła, a otwierało się przede mną coś nowego, nieznanego, jakaś nowa rzeczywistość. Niedawno przywitaliśmy Nowy Rok więc ostatni czas faktycznie "pachnie" pewną nowością. I w pewien sposób rzeczywiście wszystko jest inaczej. Od mojego ostatniego posta w starym blogu bardzo wiele się zmieniło. I ja sama też się w pewien sposób zmieniłam. Mam nadzieję, że dalej będę się zmieniać, dojrzewać, a przede wszystkim każdego dnia coraz bardziej zbliżać się do Tego, który mnie stworzył i na końcu życia chce mnie widzieć znów u siebie.